00001
- Adam.
Wielogłosowy szept wsunął się w ciężką czerń okrywającą jego zmysły. Wyciągnął z miękkiej niepamięci i ciepłego zawieszenia. Wyrwał z bezpieczeństwa i spokoju nieprzytomności.
I wtedy zaczął się ból.
Ból oczu oślepionych czerwienią świateł alarmowych i uszu atakowanych wyciem syreny. Bolał mózg przenicowany brutalnością przejścia, bolały płuca zmiażdżone chwilowym przeskokiem ciążenia. Promieniowały bólem aż do łokci dłonie kurczowo i bezsensownie zaciśnięte na pustce.
- Adam.
Schmidt przełknął przekleństwo i metaliczny posmak śliny. Powoli rozwarł oporne pięści i z trudem przekręcił się na bok.
- Adam.
- Jestem, Nova...
Leżąc, zadarł głowę do góry. Przekrwione oczy mężczyzny objęły spojrzeniem podstawę metalowego postumentu otoczonego wężowiskiem cieńszych i grubszych kabli. Raz zogniskowany, wzrok natychmiast pomknął wyżej - tam, gdzie zaczynała się właściwa i najżywotniejsza część statku - splątany kłąb przewodów tak kruchych i delikatnych, że przywodziły na myśl roziskrzoną rzeźbę ze szronu bądź rozciągniętej wzwyż waty cukrowej. W zmiennym świetle ciasnego pomieszczenia jednostki centralnej filigranowa konstrukcja zdawała się drżeć i pulsować. Zupełnie tak, jakby to było prawdziwe serce owego jedynego w swoim rodzaju konstruktu, na którego pokładzie wykonał karkołomny skok.
Wzdrygnął się, czując ukłucia odnóży przebiegających po jego boku niewielkich, pająkowatych robotów. Powstrzymał odruch nakazujący strącić je z siebie. Wypracowane z takim trudem, chwiejne zaufanie Novej nie potrzebowało nadwerężania. Podobnie jak nie potrzebowało tego jego własne ciało - osłabione, obolałe i, jakby nie patrzeć, i tak wydane na łaskę statku władnego w dowolnej chwili wyłączyć podtrzymywanie życia, rozbić jego czaszkę masywnym chwytakiem sterowanego egzoszkieletu bądź wcisnąć pomiędzy kręgi szyjne ostrą jak sztylet kończynę mechanicznego pająka.
- Szukamy u ciebie uszkodzeń wymagających natychmiastowej naprawy - wyjaśniło jednocześnie dziesięć głosów Novej. Były zsynchronizowane tak dobrze, że z trudem wyłuskiwał spomiędzy nich ciepły alt Ess.
- Co z twoimi uszkodzeniami? - ze zduszonym jękiem przewrócił się na brzuch i podciągnął ramiona pod siebie, pragnąc unieść się na czworaki. Palce natrafiły na rozległą, lepką kałużę i poślizgnęły się na niej. Ponownie uderzył policzkiem w podłogę. Spojrzał - we wszechobecnej czerwieni gładka, śliska czerń. Co to było? Smar?
Widok otoczenia rozmył się przed oczami.
- Naprawiamy je sukcesywnie - harmoniczny chór słów oddalał się i cichł. - Istnieje niezerowa szansa przywrócenia modułu syntezy tlenu zanim twój organizm zacznie wyłączać podstawowe...
Przestał rozumieć przekazywane informacje. Chłodu chwytaków egzoszkieletu już nawet nie poczuł.
Dodaj komentarz