00002
Korytarze sekcji laboratoryjnej Xeon Industries miały kolor złamanej bieli i błękitu oraz zapach środka dezynfekującego. Miękkie, gumowe podeszwy butów lekarzy, pielęgniarzy i techników nieodmiennie odzianych w przepisową biel sprawiały, iż po przestronnych trasach obsługa poruszała się niemal bezszelestnie. Przesączoną dyskretną, fortepianową muzyką ciszę z rzadka tylko przerywał półgłos toczonej gdzieś z boku rozmowy, syknięcie otwieranej śluzy, subtelny brzęk szkła układanych na wózku probówek. W to wszystko zdecydowany, mocny rytm wzmocnionych metalem trepów wbijał się brutalnym dysonansem, podobnie jak ciemnoszare barwy uniformów ochrony noszonych przez parę przybyszy.
- Aż tak ważny jest ten dodatek do pensji? - niebieskie i tak jasne, że niemal przezroczyste oczy ciemnowłosego mężczyzny spoczęły na twarzy kobiety, której towarzyszył. Ta zmarszczyła piegowaty, trochę zadarty nos w charakterystycznym dla siebie grymasie i odrzuciła z czoła nieposłuszną, mysią grzywkę.
- Ważny - potwierdziła, z trudem ukrywając zniecierpliwienie powracającą jak bumerang dyskusją. - Wiesz, że mój ojciec... och do diabła, Adam!
Zatrzymała się tak gwałtownie, że pisnęły podeszwy trepów. Przechodząca para pielęgniarek obrzuciła ją karcącym spojrzeniem. Nawet tego nie dostrzegła, wyraźnie już zacierzewiona, zarumieniona gniewem jak zawsze rodzącym się nagle i bardzo gwałtownie. Wbiła pięści pod boki i zerknęła spode łba na oddalonego o pół kroku towarzysza.
- Zdawało mi się, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy, tak? Nie, nie waż się odpowiadać! - warknęła, ruchem głowy dusząc w zarodku rodzące się słowa. - I tylko dlatego zgodziłam się, żebyś mi dziś towarzyszył. Bo wydawałeś się pojmować. Bo zgodziłeś się nie utrudniać. Bo, do cholery jasnej, obiecałeś, że po prostu będziesz tu ze mną jak dobry kolega, za którego cię miałam!
- Ess...
- Nie skończyłam jeszcze! Czego się gapisz, pacanie!? - wrzasnęła na technika, który zamknąwszy drzwi pobliskiego pomieszczenia zatrzymał się, zdezorientowany rozgrywającą się scenką.
- Bo wydzierasz się jak idiotka na pół oddziału. Chodź...
Palce czarnowłosego sięgnęły ramienia dziewczyny. Przez chwilę wydawało się, że ta strąci je gniewnie, ale ostatecznie dała się chwycić i pociągnąć ku ustawionym pod jedną ze ścian krzesłom. Zdenerwowanie mijało powoli, objawiając się jeszcze w ponurym wyrazie szarych oczu i kopnięciu, jakim poczęstowała mebel, nim opadła nań z prychnięciem.
- Możesz już mnie puścić - wyburczała. - Przecież o to to wszystko, że nie zamierzam uciekać.
Posłuchał, jakby zaskoczony faktem, że wciąż ściska jej ramię. Wycofał dłoń z ledwie uchwytnym wahaniem.
- Przepraszam. Masz rację.
- Tylko się nie podlizuj!
Uśmiechnął się mimowolnie, niemal natychmiast obserwując bliźniaczy grymas na twarzy dziewczyny. Zawsze, kiedy się uśmiechała, wyglądała jak psotny chochlik, gotowy do wywinięcia paskudnego numeru. I w sumie tak właśnie było, pomyślał, poważniejąc nagle. Tylko komu ta cała heca miała najbardziej zaszkodzić?
- No już... - mruknęła, szturchając go przyjacielsko w bok. - Doceniam przeprosiny. I doceniam, że milczysz, choć widzę, jak się kotłujesz. Pomyślałby kto - pierwszy raz robimy cokolwiek niebezpiecznego. Że stół operacyjny, nie walka? Myślałam, że akurat ciebie stać na otwarty umysł... nomen omen...
Zaśmiała się perliście i, choć jemu nie było do śmiechu, zdobył się na nędzną namiastkę pogody.
- Widzisz, takiego cię wolę. Takiego, na którym mogę polegać. Zawsze. - Chwyciła go za rękaw na nadgarstku. Złapała jego spojrzenie. - Adam. Słuchaj. Gdyby...
Na końcu korytarza otworzyły się drzwi.
- Saoirse O'Connor!
Odwróciła głowę w stronę głosu. Przez moment zdało mu się, iż gdzieś na dnie jej źrenic dostrzega cień lęku. Ale pewności mieć nie mógł. Podniosła się zbyt szybko.
- Chodźmy - rzuciła, nie patrząc na niego. Strzepnęła z bojówek nieistniejący pył i ruszyła ku czekającej pielęgniarce.
Gabinet, do którego weszli, był przestronny i jasny. Wielkie, niczym nie zasłonięte okna wychodziły na ogród kliniki - jak wszystko tutaj czysty, zadbany i porządny, z tonącymi w zieleni alejkami i wywołującym melancholijne skojarzenia labiryntem z żywopłotu w centrum. Lekarz prowadzący, w krótkiej i rzeczowej prezentacji przedstawiwszy się jako Anatolij Shodov, gestem wskazał im krzesła ustawione naprzeciw masywnego biurka, pedantycznie czystego, ustawionego z matematyczną precyzją pomiędzy środkową parą okien. Przez chwilę Schmidt zastanawiał się, czy owa pokazowa wręcz schludność to cecha własna doktora, wizytówka placówki badawczej Xeonu, równie istotna jak jednakowe uniformy obsługi, czy też psychologiczna sztuczka mająca na celu uspokojenie pacjenta niewątpliwym profesjonalizmem tak sprawnie działającego miejsca. Jakby nie było, to wszystko zdawało się działać nie tylko na Ess, ale - stwierdził to z niejakim zdumieniem - także na niego samego.
- Domyślam się, że na tym etapie są już państwo dobrze zaznajomieni z całym procesem tworzenia mapy pamięci - Anatolij Shodov sięgnął po leżący przy jego łokciu tablet i szybko przewertował katalog zapisów. - Ale procedury wymagają ode mnie ostatecznego podsumowania, zanim przejdziemy do podpisania oświadczenia.
Wybrał właściwy plik i wrzucił go na projekcję. Dokument ze zdjęciem Ess i treścią koniecznej zgody zawisł w powietrzu między nim a przybyłymi.
- Zaraz po dopełnieniu formalności, zostanie pani przetransportowana na blok operacyjny - cienkie jak włos oprawki okularów lekarza błysnęły, kiedy zwracał się ku kobiecie. - Tam zaś nastąpi najtrudniejsza technicznie, ale najłatwiejsza dla pani część całego procesu. W strategicznych miejscach pani mózgu umieścimy implanty mające za zadanie sukcesywnie zczytywać wszystko, co jest pani wspomnieniami, wiedzą, umiejętnościami, odruchami... innymi słowy całą pani osobowość.
I tak wielkie oczy Ess powiększyły się jeszcze bardziej. Prawda, słyszała już to wszystko wcześniej. Przeczytała tysiące broszur, przegrzebała sieć w poszukiwaniu prawdy i fałszu, ale teraz było inaczej. Teraz już tylko dotyk palca dzielił ją od zostania królikiem doświadczalnym śmiałego, pionierskiego przedsięwzięcia, o którego efektach śniły poprzednie pokolenia.
- Całą... - szepnęła, wpatrując się z napięciem w wirujące w słonecznym blasku, złotawe drobiny kurzu. - Czyli... jeśli wszystko przebiegnie poprawnie... To będę dokładnie druga ja?
- To raczej możemy wykluczyć - odparł Shodov, splatając przed sobą na biurku smukłe palce pianisty. - Po pierwsze, wiele zależy od właściwego umieszczenia implantów. Po drugie, od czasu, jaki zdecyduje się pani poświęcić na proces zgrywania danych. Im dłuższy, oczywiście, tym doskonalsza kopia, ale stałe podłączenie do jednostki zewnętrznej może stać się męczące. Po trzecie wreszcie... To, kim jesteśmy, pozwolę sobie na banał, to nie tylko umysł. Środowisko, w jakim zanurzony jest nasz aparat poznawczy, przynajmniej w części determinuje to, kim jesteśmy. Inaczej postrzega i reaguje na świat osoba piękna i brzydka. Inaczej wysoko i nisko inteligentna. Niewidomi, niesłyszący, w jakikolwiek sposób upośledzeni... rozumie mnie pani?
- Rozumiem. Ale pomylić nas będzie można?
- Z całą pewnością. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, a sądząc po wynikach pani dotychczasowych badań wiele na to wskazuje, nawet najbliźsi dadzą się oszukać. Przynajmniej na początku. W miarę upływu czasu od chwili separacji, oczywiście, żywy umysł i jego cyfrowa mapa zaczną się rozjeżdżać.
- Jasne...
- Przypomnę jeszcze o ryzyku, które, w przypadku tak świeżej technologii, jest oczywiście spore.
Ess skinęła głową. Oczy błyszczały jej dziwnie.
- Pomijając już samą konieczność operacji na żywym mózgu, dochodzi trudność procesu adaptacji implantów i samego zczytywania danych. Nie możemy zagwarantować ze stuprocentową pewnością, iż pewne ścieżki w pani umyśle nie zostaną zmienione. Coś może zostać utracone. Albo przywrócone coś, czego wolałaby pani nie pamiętać.
- Rozumiem. Te rzeczy... - zawahała się. - To będzie widoczne?
- Chodzi pani o to, czy pracownicy uczestniczący w doświadczeniu będą mogli zobaczyć pani myśli i wspomnienia?
- Mniej więcej o to.
- To nie jest takie proste. W pewnym sensie owszem, zapisane w formie cyfrowej dane zawsze będzie można odczytać, zmodyfikować bądź usunąć. Ale dopiero wtedy, kiedy znajdą się na mapie pamięci. Samo zgrywanie to seria impulsów elektrycznych, ciągi bitów i bajtów, pani własne myśli. To nie są rzeczy, które ludzkie zmysły są w stanie prosto przetworzyć. Pani tajemnice nie wyjdą na jaw na stole operacyjnym. A efekt naszych działań będzie należał do pani.
- W całości?
- W całości.
- Bez kopii zapasowych?
- Istotny jest dla nas rozwój technologii, nie zawartość mózgów ochotników. - Shodov rozplótł donie i wyprostował się na krześle. - To wszystko, pani O'Connor. Decyzja należy do pani.
W jasnym, przestronnym gabinecie zapanowała cisza. Kurz kręcił się w smugach światła, za oknami śpiewały ptaki. Ess spojrzała na Adama. Przyglądała mu się kilka chwil z jakimś nowym namysłem, a potem po prostu podjęła decyzję. Wychyliwszy się w fotelu, sięgnęła ku lewitującemu nad blatem biurka obrazowi dokumentu i dodała swój odcisk palca.
Dodaj komentarz